17 listopada 2013

Atelier Amaro - niezapomniany wieczór

Kolacja w Atelier Amaro była moim marzeniem od dłuższego czasu. Jako osoba uwielbiająca gotować i jeść nie wyobrażałam sobie, żeby nie dodać tej restauracji do mojej kulinarnej mapy. W końcu pod wpływem spontanicznej decyzji zdecydowałam, że odkładam wszystkie "ważne" sprawy na później i wyruszam do Amaro! Była to jedna z najlepszych decyzji w życiu, bo wieczór był przecudowny i na pewno długo jeszcze będę do niego wracała. Myślę, że to też dobre miejsce żeby podziękować moim Przyjaciołom ( a konkretniej dwóm czarującym Mężczyznom) za pomoc w realizacji całego planu i za przeurocze towarzystwo, które uświetniło kolację. Dziękuję !!! :) 


"Atelier Amaro" zdobyło Gwiazdkę Michelin
fot. PAP/ Jakub Kamiński 


Wojciech Modest Amaro stał się niewątpliwym guru kulinarnym w Polsce i na świecie. Miałam przyjemność śledzić jego karierę już od dłuższego czasu. Parę lat temu usłyszałam o jego pierwszej książce Kuchnii polskiej XXI wieku, czytałam recenzje restauracji Amber Room, w której przez wiele lat pracował, później przyszedł też czas na drugą publikację Naturę kuchni polskiej (została nagrodzona World CookBook Awards).  Mało kto wie, że zaczynał od pracy w restauracji Cafe Montpeliano na Knightsbridge, później przyszły praktyki w coraz bardziej znanych na świecie The Ivy, Scotts, Barbican, Connought Hotel (wraz z Gordonem Ramseyem). Uczył się od najlepszych (np. Ferana Adrii z hiszpańskiej El Boulli), jego przewodnikiem po realiach polskiej gastronomii był Kurt Scheller. Po latach pracy za granica zdecydował się powrócić do Polski, dostał zaproszenie od Jana Wejcherta i Klubu Polskiej Rady Biznesu, aby gotować właśnie dla nich, zrewolucjonizował kuchnię w Pałacu Sobańskich, ale niestety współpraca szybko się zakończyła.  Cała ta długa droga, wytrwałość, a przede wszystkim miłość i pasja do gotowania doprowadziły go do najważniejszego wyróżnienia- Michelin Star. Jednak ambicja Amaro i świadomość do czego dąży nie pozwolą mu stać w miejscu i odcinać kuponów od sukcesów, niedawno stworzył także Laboratorium Amaro (można się tam zapoznać z tajnikami kuchni molekularnej).Teraz z niecierpliwością oczekuję na zapowiedzianą Atelier Amaro Cook Book. Nie mogę się już doczekać!!! Oby więcej takich kreatywnych, zaangażowanych, a przy tym skromnych i normalnych osobistości w polskiej kuchni :).


 Flambirowana cykoria z puree dyniowym, orzechem włoskim i solą z Wieliczki.


Podsmażany rydz z puree z dyni i ziemniaka, serem z jedynej polskiej krowy- krowy czerwonej oraz pudrem z borowika


Atelier Amaro jest pierwszą polską restauracją, która została odznaczona prestiżową nagrodą kulinarną Michelin's Rising Star. Słynie przede wszystkim z... kuchni polskiej (chociaż na pierwszy rzut oka ciężko w to uwierzyć). Powstała dzięki wielkiej determinacji i przede wszystkim autorskiemu pomysłowi Amaro. Ponad rok zajęła mu podróż po Polsce i odkrywanie lokalnych produktów, dostawców. Wszystko w restauracji jest doskonale przemyślane, wyróżnia ją dbałość o szczegóły i praca na najwyższym poziomie, a przede wszystkim zaangażowanie Wojciecha Amaro, który nie jest tylko właścicielem czy szefem kuchni, jest przede wszystkim sercem i duszą tego miejsca. Sam zaprojektował nawet zastawę, na której podają dania. Osobiście dba o jakość i autentyczność produktów, stara się używać tylko i wyłącznie polskich produktów.  Zrewolucjonizował kuchnię polską i pokazał, że nie musimy jej rozumieć tylko i wyłącznie jako przesmażonego schabowego i tłustych pierogów, ale że może być pięknie, wykwintnie i z wykorzystaniem całego bogactwa naturalnych składników pochodzących z naszego kraju. Kulinarny patriotyzm zyskał wielu wielbicieli, jest to na pewno jedna z przyczyn spektakularnego sukcesu Amaro. W kuchni Amaro nie ma miejsca na pieprz (idealnie zastępuje go czarnuszka), za to sól prosto z Wieliczki jest dodawana do wielu dań, królują tam też topinambur, rokitnik, szczawik zajęczy... i wiele wiele innych wydawałoby się zapomnianych już składników. Kuchnia Amaro charakteryzuje się też autorskim kalendarzem natury (nie opiera się tylko na czterech porach roku, ale na 52 tygodniach roku, a każdy z nich obfituje pełnią świeżych i naturalnych składników z każdej kategorii środowiska: jeziorach, morzach, rzekach, lasach, łąkach, zagrodach, górach i polach. Największym kluczem do sukcesu Amaro, moim zdaniem, jest połączenie tradycyjnych składników z nowatorskimi metodami przygotowywania potraw jak np. sous vide (próżniowa metoda długiego gotowania potraw w szczelnie zamkniętych plastikowych workach, umieszczonych w gorącej wodzie), a także wykorzystanie elementów kuchni molekularnej. BRAWA!


Chips czekoladowy z pestkami z dyni  i solą



Polskie kiwi ze szczypiorkiem 


Ryba zalana woskiem pszczelim z lodami szczypiorkowymi , rzodkiewką, kaparami i szczawikiem zajęczym. 



Zupa z borowika i czarnych kurek na wywarze śliwkowym, z pestkami słonecznika


Nasza przygoda z Amaro rozpoczęła się w piątkowy wieczór w październiku. Zostaliśmy bardzo miło przywitani, zaprowadzeni do naszego stolika (lokal jest mały, modernistyczny, ale dzięki subtelnym dodatkom bardzo przytulny), kelner od razu zaproponował aperitif, a później otrzymaliśmy naprawdę imponującą kartę win. Oprócz tradycyjnej butelki/kieliszka wina można zdecydować się na wybór win (każde dopasowane jest do danej potrawy), bądź na wybór nalewek (również mają podkreślać smak każdego dania). W międzyczasie otrzymaliśmy trzy rodzaje menu- 3/5/8 momentów, zdecydowaliśmy się na opcję z 8 momentami (w rzeczywistości jest ich dużo więcej, ponieważ otrzymywaliśmy również przedmomenty). Najpierw w celu oczyszczenia kubków smakowych pojawił się chips z jabłka z musem z majeranku, później mieliśmy okazję próbować: flambirowanej cykorii, rydza z puree z dyni, chipsów z czekolady z solą,  pieczywa ( w tym chleba z palonego siana, pieczywa z czarnuszką), polskiego kiwi, zupy borowikowej, chipsów z topinambura, koziego sera, kapelusza z borowika, sandacza w bulionie, gołębia, musu z rokitnika, deseru runo leśne a na samo zakończenie słodkich trufli. Kolacja była niesamowitym przeżyciem, paleta barw, cała gama smaków, jednym słowem było niesamowicie. Moim zdaniem najlepszymi pozycjami były: sandacz w bulionie i mus z rokitnika, najsłabszym elementem był niestety deser, nie przepadam za połączeniem słodkiego i słonego oraz za posmakiem grzybów, który pozostał po deserze, ale myślę, że jest to kwestia prywatnych upodobań. Cała kolacja utrzymana była w konwencji jesiennej, począwszy od dań, po niesamowite talerze, które były pięknym dodatkiem do dań. Podczas całej kolacji mogliśmy liczyć na świetnie wyszkoloną, kompetentną i sympatyczną obsługę, która opowiadała o każdym z dań, odpowiadała na nasze pytania, a jednocześnie była bardzo dyskretna i nierzucająca się w oczy. Kierownik sali wbrew opiniom niektórych gości był bardzo miły, sprawdzał czy czujemy się dobrze, czy wszystko smakuje, ale jednocześnie nie było to zachowanie nachalne, spotykane w niektórych restauracjach. Po kolacji zaproponował nam zejście do serca tej restauracji, a prywatnie mojego miejsca sacrum- kuchni Atelier. Niestety nie mieliśmy możliwości poznania Wojciecha Modesta Amaro ponieważ akurat przebywał w najlepszej na świecie restauracji El Celler de Can Roca (prowadzona jest przez trzech niezwykle utalentowanych braci). Mimo jego nieobecności kuchnia prezentowała się niezwykle profesjonalnie, czuliśmy się jak w laboratorium smaku, wszystko miało swoje miejsce, było przygotowywane precyzyjnie, w porządku, skupieniu, każdy ma przydzieloną swoją sekcję i dzięki temu czynności wykonywane są niezwykle fachowo. Podsumowując, warto było zaryzykować (niezwykle obawiałam się tego, że bardzo często modne restauracje okazują się przerostem formy nad treścią, ale tutaj nie ma o tym mowy, jedzenie dalej jest na pierwszym miescu i nic dziwnego, ponieważ jest wyborne) i wybrać się do Atelier, ponieważ był to przemiły, przesmaczny i niezapomniany wieczór i już nie mogę się doczekać, kiedy skosztuję nowych propozycji Wojciecha Amaro. Może wiosną? 

Chips z topinambura z puree borowikowym


 Kozi ser z Jeleniej Góry, sos z solonym karmelem


Kapelusz z borowika z pieczonym i smażonym bakłażanem, pudrem z borowika i popiołem z pietruszki


 Sandacz w bulionie pomidorowym z cukinią, zielonym kalafiorem i szafranem


Podwędzony gołąb przygotowany metodą sous vide w sosie karmelowym z kaszą gryczaną z owocami, sos z buraka 


 Mus z rokitnika z gorczycą w sosie jabłkowym z kiełkiem buraka


Deser, który imitować miał runo leśne, w jego skład wchodził m.in. mus z rokitnika i borowikowy cheesecake 




Atelier Amaro 
ul. Agrykola 1 
00-461 Warszawa 


*Jakość zdjęć nie jest może najlepsza, ale wykonane były telefonem komórkowym :) 


15 listopada 2013

Przeprosiny!

Kochani!

Bardzo Was przepraszam, ale z powodów prywatnych niestety na jakiś czas musiałam odłożyć prowadzenie bloga. Mam ogromną nadzieję, że nie zniechęciło to Was do odwiedzania strony i korzystania z przepisów. Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy. Teraz zapraszam na nowe przepisy, a także na cykl postów, który będzie sporą niespodzianką. Pozdrowienia!

Marta

13 lipca 2013

Quiche z bobem

Zgodnie z obietnicą kolejne danie z wykorzystaniem bobu. Tym razem w wersji idealnej na letni piknik (quiche świetnie się przechowuje i można go zabrać na lunch do pracy czy właśnie na wypoczynek na łonie natury). Jest tak samo smaczny zarówno na ciepło, jak i na zimo. Nie potrzeba do niego żadnych dodatków, chociaż można dodać np. zieloną sałatę z lekkim dressingiem. 




Składniki (na 4 bardzo duże porcje):

- 200 g ugotowanego i wyłuskanego bobu
- 2 jajka
- 200 g boczku 
- 5 pomidorków koktajlowych 
- Sól 
- Pieprz
- Szklanka śmietany 
- 250 g mąki 
- 120 g zimnego masła 
- 3 łyżki zimnej wody 

Najpierw z mąki, masła i wody należy bardzo szybko zagnieść ciasto. Uformować kulę. Schładzać przez pół godziny w lodówce. Ugotować bób i wyłuskać go. Rozgrzać piekarnik do 200 stopni. Następnie wylepić ciastem formę ( o średnicy około 25 cm). Nakłuć w kilku miejscach widelcem i przykryć papierem do pieczenia. Piec około 8 minut, następnie odkryć ciasto i piec przez kolejne 2 minuty. W tym czasie zrumienić boczek i ubić w misce jajka ze śmietaną, doprawić całość solom i pieprzem. Wyciągnąć podpieczony spód. Rozłożyć na nim boczek i bób. Zalać masą jajeczną. Piec przez około 10 minut. Następnie rozłożyć na wierzchu  pokrojone pomidorki koktajlowe (można podzielić ja na połówki lub pokroić na plasterki). Quiche piec jeszcze przez jakieś 5 - 10 minut (tak, aby masa jajeczna się ścięła). 

Smacznego!!!















9 lipca 2013

Brownie z musem limonkowym

Nie mogę uwierzyć, że pierwsze brownie powstało pod koniec XIX wieku ( w hotelu Palmer House w Chicago) i wciąż jest jednym z najpopularniejszych ciast na świecie. Oryginalnie serwowane było z morelową polewą i orzechami, obecnie posiadamy tysiące wariacji na temat brownie. Przedstawiam Wam dzisiaj jedno z moich najukochańszych połączeń. Szczególnie na lato. Gęste, lepkie i mocno czekoladowe brownie z cudownie lekkim limonkowym kremem z dodatkiem białej czekolady. Deser jest słodki, ale nie przesłodzony. Charakteru nadaje mu lekko kwaskowaty smak limonki. 





Składniki (na blachę o wymiarach 33,5 x 23,5):

- 200 g gorzkiej czekolady 
- 200 g masła 
- 3 jajka
- 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii 
- 180 g cukru 
- 120 g mąki 
- opakowanie malin 
- 250 g śmietany 30 lub 36%
- 50 g białej czekolady 
- 2 limonki 
- 2 łyżki cukru pudru

Piekarnik nagrzać do 170 stopni. Roztopić czekoladę z masłem w rondelku. Ochłodzić. Jajka ubić z cukrem i wanilią. Dodać masę czekoladową i przesianą mąkę. Przelać do blachy i piec około 20 minut. W tym czasie rozpuścić na parze białą czekoladę. Odstawić do ostudzenia. Ubić kremówkę z cukrem pudrem. Dodać czekoladę. Wyparzyć limonki i zetrzeć skórę. Dodać ją do ubitej śmietany i dokładnie wymieszać. Brownie kroić na prostokąty, smarować musem limonkowym i dekorować malinami.

Smacznego!!!























7 lipca 2013

Czereśniowe clafoutis

Francuski klasyk. Pochodzi z regionu Limousin we Francji. Pierwszy raz spróbowałam go będąc na wakacjach we Francji. Nie wzbudził mojego zachwytu. Nie jest to nic innego jak owoce w cieście, które podobne jest do naleśnikowego. Postanowiłam jednak przygotować swoją wersję deseru, zainspirowaną przepisem z "Wielkiej księgi kucharskiej" Chucka Williamsa i Kristine Kidd. Deser pięknie wyrasta, aby potem spektakularnie opaść. Jest raczej zbity, ośmieliłabym się powiedzieć, że nawet gumowaty. Nie jestem jego wielką fanką, chociaż doceniam połączenie lekko waniliowego, śmietankowego ciasta z wiśniami lub czereśniami. Jedni się w nim zakochują, inni nienawidzą. Warto spróbować i mieć własną opinię.





Składniki (naczynie 25x14 cm):

- 250 ml mleka
- 3 jajka
- 600 g czereśni (pasują też wiśnie; bez pestek)
- 100 g malin
- 60 ml śmietanki 30 lub 36%
- 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
- 90 g przesianej mąki
- 70 g cukru
- 1/2 łyżeczki soli
- cukier puder do dekoracji

Najpierw nagrzewamy piekarnik do 180 stopni. Następnie przez 5 minut ubijamy mleko, śmietankę, jajka, wanilię, sól, cukier i mąkę, aż masa będzie napowietrzona. Naczynie smarujemy masłem i przelewamy do niego 1/2 masy. Pieczemy około 5 minut. Następnie na cieście układamy czereśnie i maliny. Owoce zalewamy pozostałą masę i pieczemy około 40 minut, aż ciasto zbrązowieje. Można podawać je na gorąco lub po wystudzeniu. Przed podaniem obowiązkowo posypujemy cukrem pudrem.

Smacznego!!!